Rząd znowu podnosi składkę na ZUS

Nasz niby polski rząd kolejny raz uchwalił podwyżkę składki ZUS. Tym razem będzie ona wynosiła prawie 1500 zł od 2020 r. Najbardziej uderzy to w małe i średnie firmy, które już teraz mają ciężko. Takimi działaniami najwyraźniej PiS chce wygonić kolejne setki tysięcy jak nie miliony zdolnych, przedsiębiorczych osób za granicę. Na ich miejsce zaś sprowadzą imigrantów z różnych krajów, co jest już w planach i jest też realizowane.
W tej sprawie w Sejmie na konferencji prasowej zabrali głos liderzy Konfederacji – nieco odchudzonej, bo bez Liroya i Marka Jakubiaka. Nie ma co jednak rozpaczać, bo oni zdobyli dla Konfederacji razem ok. 10% całości głosów. Według mnie w tej chwili jest to jedyna opcja propolska, choć nie jest idealna. Druga opcja bowiem, tj. hrabia Potocki i jego partia II RP dużo mają filmów w internecie, ale niewiele z tego wynika. Do wyborów do Parlamentu Europejskiego nie przystąpili i teraz też nie wiadomo czy wystartują.

Alkaliczny styl życia

Dzisiaj trafiłem na interesujący i zarazem bardzo ważny blog pani Beaty Sokołowskiej pt. Alkaliczny styl życia. Autorka pisze tam o detoksie, alkalicznym stylu życia i diecie. Nie wgłębiałem się póki co w szczegóły tego co pisze, ale już same tytuły postów wskazują, że jest to kopalnia informacji o zdrowiu, a także ciekawych przepisach kulinarnych (np. kotlety z cukinii). Dużo jest o różnych warzywach i owocach i dlaczego powinniśmy je jeść (np. kalafior, brokuł, cukinia, sałata, kapusta, fasolka szparagowa, czereśnie, maliny). Nie tylko jednak o samym jedzeniu i odżywianiu oraz detoksie jest ten blog. Są tam też poruszane sprawy takie jak: depresja, apatia, samoocena, motywacja.
Autorka bloga napisała też książki „Alkaliczny detoks” i „Alkaliczny styl życia”. Warto tam wejść, poczytać i się dokształcić.

Bojkotujmy sklepy sieci IKEA

Jeden z polskich pracowników koncernu IKEA został zwolniony po tym, gdy na wewnętrznym forum sieci napisał, że jest przeciwny tzw. walce z rzekomą dyskryminacją osób LGBT co promuje koncern. Do swojego wpisu na forum dołączył cytaty z Biblii na temat homoseksualizmu. Kazano mu ten wpis usunąć. Gdy odmówił został zwolniony z pracy. Jest to skandal i dlatego moja noga długo w żadnym sklepie sieci IKEA nie stanie. I zachęcam wszystkich czytelników bloga do dołączenia do bojkotu. Najlepszym sposobem walki z chorymi ideologiami w takich przypadkach jak ten jest uderzenie w podstawę działania koncernu, czyli jego zyski. Gdy te wyraźnie spadną będzie on zmuszony zrewidować swoje działania i przestać promować sodomię.
Były już pracownik IKEI założył swojemu byłemu pracodawcy sprawę w sądzie o bezprawne zwolnienie i dyskryminację z powodu wyznawanych poglądów. Sprawę powinien rzecz jasna wygrać. Jeśli trafi na uczciwego i normalnego sędziego (bo w naszym państwie często tak niestety nie jest), to powinien również dostać wysokie odszkodowanie. To by zniechęciło inne koncerny do podobnych praktyk i ideologicznej dyktatury wśród zatrudnianych osób. W wolnym kraju takie praktyki powinny być surowo karane i piętnowane. Nie będą zagraniczne koncerny uczyć nas tolerancji i moralności!!

Polskie runy przemówiły

Dzisiaj przedstawię w skrócie niedawno przeczytaną książkę Winicjusza Kossakowskiego pt. „Polskie runy przemówiły”. Wersję elektroniczną książki można znaleźć w internecie, a także u mnie na blogu w kategorii Lektury.

Autor nie jest zawodowym historykiem, a jedynie historykiem amatorem. Nie jest także językoznawcą. Jest on po prostu inteligentnym człowiekiem zainteresowanym prawdą o historii Sławian i Polaków – w szczególności w odniesieniu do ich własnego pisma, które jak wykazuje autor nasi przodkowie posiadali, co stoi w sprzeczności z tym co nam się wmawia – tj., że nauczyliśmy się czytać i pisać dopiero ze 200-300 lat po przyjęciu chrześcijaństwa. To co przedstawia w tej książce autor to nic innego jak niewygodne fakty, niepasujące do katolickiej wersji historii. Nie ma się co więc dziwić, że żadni polscy zawodowi historycy czy językoznawcy nie są tym zainteresowani. Na badania polskich i sławiańskich run i obiektów zawierających runiczne napisy grantów na pewno nikt im nie przyzna. Póki więc matriks trwa zdani jesteśmy tylko na takich amatorskich pasjonatów odkrywania prawdziwej historii sławiańskiej nacji.

Już wstęp zaczyna się intrygująco „Skarby kultury sprzed wieków, które ziemia i archeologia nam udostępniła; oczyszczone, skatalogowane, poszufladkowane i zakonserwowane, śpią nadal w magazynach muzealnych, zazdrośnie strzeżone„. Dlaczego tak jest? Na pewno z powodu podanego wyżej. Okazałoby się, że cała narracja o wyższości kultury i cywilizacji katolickiej nad tzw. pogańską mocnoby się zachwiała albo wręcz legła w gruzach.
We wstępie autor opisuje w jaki sposób dotarł do różnych zabytków, rycin i fotografii na których są runy. Książka zawiera wiele fotografii, które są reprodukowane z wielu muzeów m.in. z Holandii, Danii, Irlandii, Anglii oraz z prac hr. Jana Potockiego i dra Jana Leciejewskiego. Autor powołuje się też na prace Wawrzyńca Surowieckiego i Joachima Lelewela z XIX w. Nie ulega wątpliwości, że dotarcie do tych wszystkich materiałów na których opiera się książka wymagało wykonania ogromu pracy. Za samo to należy się autorowi duży szacunek.

Książka składa się jakby z dwóch części. Pierwsza część jest opisowa (ok. 90 stron), a druga składa się głównie z rysunków i zdjęć zabytków oraz krótkiego opisu o nich.

W pierwszej części mamy wiele krótkich kilkustronicowych rozdziałów. Mamy tu informacje o tym, że Sławianie pochodzą od Wenetów i że istnieli od dawna, ale przed VI w n.e. nazwa Słowianie/Sławianie nie istniała.  Autor powołuje się na wzmiankę o Wenedach u Pliniusza (24-79 n.e.) „Niektórzy twierdzą, że te ziemie aż do rzeki Wistla zamieszkałe są przez Sarmatów, Wenedów, Scirów, Hirrów, że zatoka nazywa się Cylipenus, a przy wejściu do niej jest wyspa Latris(Wolin)
Mamy tu też nieco o Germanach, którzy dzisiaj są powszechnie zwani Niemcami. Autor podaje, że Tacyt nie potrafił odróżnić Wenedów od Germanów, a cesarz Porfirogeneta twierdził, że Germanie mówili językiem sławiańskim.
Mamy też o pochodzeniu słowa Polska – od łacińskiego pollens, entis – silny, potężny, co odnosiło się do Wenedów, którzy byli bardzo licznym plemieniem i zamieszkiwali wielki obszar.

Już na str. 9 mamy informację o dwóch polskich monetach opisanych runami. Nie da się temu zaprzeczyć próbując twierdzić, że są to monety celtyckie czy jakieś inne obce jak często próbują w podobnych sytuacjach nam wmawiać naukowcy. Te monety to moneta Mieszka I (znajduje się na banknocie 10-złotowym) oraz moneta wojewody Sieciecha z końca XI w.

Znalezione obrazy dla zapytania moneta Mieszka I
Denar Mieszka I

 

Denar kawaleryjski Sieciecha

Na kolejnej stronie dowiadujemy się o tym co znaczy słowo runa. Według autora pochodzi od słowa run, co oznacza stworzyciel. Runo leśne jak pisze autor to według dawnych przekonań „roślinki, które same się stworzyły”. Można to rozumieć jako ten kto stworzył słowa i wyrazy – w domyśle Stwórca.

Na str. 12-20 mamy bardzo pouczające informacje, pozwalające choć trochę zrozumieć jak odczytywać pismo naszych przodków, gdyż w większości te dziwne dla nas znaczki są kompletnie niezrozumiałe. Przynajmniej dla mnie. To pokazuje nam jak bardzo daleko jesteśmy dziś od swoich korzeni, że pismo naszych przodków jest dla nas mniej więcej tak samo zrozumiałe jak znaki chińskie czy japońskie. Rozważania autora zaczynają się od alfabetu obrazkowego i jego uproszczeniu do kilku kresek, aby przyspieszyć zapis. Dalej mamy przedstawioną teorię powstania run sławiańskich. W wielkim skrócie zakładając, że każda runa jest rysunkiem, który przedstawia wzajemne ułożenie narządów mowy, przy wymawianiu poszczególnych głosek można odczytać pismo runiczne. I tak też zrobił to autor i wyszło mu to całkiem nieźle, bowiem odczytane z zabytków zdania miały sens. Przy okazji dowiadujemy się też o istnieniu niewielkiej pracy Romana Pytla pt. „Krak starożytny władca Polaków”.

Na stronach 23-33 mamy opisy różnych polskich monet i medali z runami – denar Mieszka I, moneta Sieciecha, moneta z dłonią i druga moneta z dłonią, Brakteat z wapna (symbol władzy państwowej), medal krakowski.
Potem mamy krótkie opisy o znaleziskach w Podebłociu (gliniane tabliczki z napisami w runach), dziryt z Rozwadowa, wykopaliska w Gieczu (miecz z napisem runicznym – zachował się nawet drewniany uchwyt!), Napis na mieczu autor odczytuje jako ster królom, co według niego ma sens. Był on bowiem wykonany (miecz i napis) w czasach gdy honor był tak powszechny i naturalny, że wręcz nietaktem byłoby o nim wspominać, a Bóg był istotą wielką i nadprzyrodzoną i nie trzeba było walczyć za niego. Walczono więc ku chwale króla. Dalej mamy informacje o Toporku z Ostrowa Lednickiego i trochę o wierzeniach Sławian i ich obrządkach pogrzebowych m.in. na podstawie pracy hr. Jana Potockiego z 1795 r. wydanej w Hamburgu.
Na stronach od 44-70  autor przedstawia nam różne zabytki z runami znalezione poza Polską – m.in. kolumna z Great Urswick w Kumbrii, róg jelenia z Dublina, urna z Lincolnshire, kamień z Glawen- Drup w Fionii, kamień z Istaby w Blekinge, broszka z Novling, lew z Bambergu (rycina z pracy Wojciecha Cybulskiego), hełmy z Negau w Styrii, waza z Botzen, slella z Novilara, złote blaszki z Pyrgi z napisami etruskimi, tablice brązowe z Agnon, napis z kratera na wino, etruskie monety, etruski sarkofag kobiecy.

Na str. 71-74 mamy bardzo pouczające rozważania na temat tego jak nasi przodkowie sprzed trzech tysięcy lat liczyli czas, czyli o kalendarzu sławiańskim. Jak dowodzi autor, zamieszczając przy tym zdjęcie znaleziska z kultury trzcinieckiej z Dratowa (niestety ciemne i mało wyraźne) nasi przodkowie mieli kalendarz i umieli odmierzać czas. Na podstawie ww. znaleziska można wywnioskować że orientowali się po dniach miesiąca i godzinach za pomocą położenia Słońca i faz Księżyca. Nasi przodkowie sprzed trzech tysięcy lat odkryli powiązanie cyklu Słońca z cyklem Księżyca i powiązali to z warunkami pogodowymi, o czym zdaniem autora wiedzą dziś tylko znawcy wina. Jak autor słusznie zauważa – starzy rolnicy przestrzegali okresów siania zboża, sadzenia ziemniaków i warzyw, uwzględniając fazy Księżyca. Potem zapatrzeni w nawozy sztuczne młodzi rolnicy wyśmiewali dziadków, a dziś zaczynamy wracać do dawnych praktyk, co nazywa się dziś „rolnictwem ekologicznym”. Z rozważań naukowych polskie znalezisko z Dratowa wyłączono. Nie pasuje bowiem ono do obowiązującej załganej wersji o sławiańskich dzikusach.

Na str. 75-76 mamy informacje o tym, że w USA znaleziono kamień runiczny z Spirit Pond z Maine. Była na nim oprócz runicznych napisów mapa, na której znajdowało się wejście do szybu, obozowisko i piec. Mapa wykonana jest w języku starosławiańskim, a wiadomo że już przed dwoma tysiącami lat nasi przodkowie znali technologię wytopu żelaza (można się o tym przekonać np. odwiedzając Muzeum Starożytnego Hutnictwa Mazowieckiego w Pruszkowie). Możliwe więc że w Ameryce potrafiono wytapiać żelazo w podobnym czasie co w Europie.
Następnie mamy znowu trochę na temat Brakteatu z Wapna oraz o ideogramie bóstwa prawa i Słońca wraz z imieniem zapisanym polskimi runami. Odnajdujemy go na jednej z monet Mieszka I.

Na kolejnych ponad 50 stronach (83-138) mamy przedstawione ryciny z Prilwitz zamieszczone w pracy Andreasa Gottlieba Mascha (1724-1807). Autor krótko opisuje każdą z nich, co która przedstawia oraz podaje swój odczyt napisów w runach i jakie jego znaczenie. Mamy tutaj co najmniej kilkadziesiąt rycin przedstawiających różne posągi, rzeźby postaci ludzkich, bóstw, zwierząt  (głównie mających wpływ na życie ówczesnych ludzi). Robi to naprawdę duże wrażenie i pokazuje że Sławianie byli naprawdę utalentowani i mieli dobrze rozwiniętą wyobraźnię.

Kolejne ponad 50 stron (138-193) przedstawiają ryciny z pracy hrabiego Jana Potockiego wydanej w Hamburgu w roku 1795. Są to ryciny rzeźb, odlewów z brązu, a także taca. Wszędzie znajdują się napisy w runach. Ryciny przedstawiają postacie męskie i kobiece, zwierzęta, jest też sztylet, niektóre wizerunki są hybrydami ludzko-zwierzęcymi, niektóre postacie są dziwne czy wręcz bardzo dziwne. Każdej rycinę autor krótko opisuje – co przedstawia jego zdaniem oraz odczytuje i podaje znaczenie napisów w runach. W niektórych przypadkach postaci są zdaniem autora podobne do tych z mitologii egipskiej. W przypadku figury 7 autor zauważa, że występuje duże podobieństwo między egipskim Cheprigiem, a słowiańskim Oprigiem. Mitologia niezmieniona, świadczy o tym że słowo IOTRO-rano wyryte na idolu. Zarys skarabeusza pokrywa się z zarysem Opriga. Zdanie „Ten który sam siebie rodzi” artysta oddał w sztuce. Mamy tutaj zaprezentowanych aż 118 figur.

W Podsumowaniu autor ubolewa, że nie zna języka dawnych Sławian i nie jest w stanie odczytać i zrozumieć wiadomości wyrytych na niektórych zabytkach. Cóż nikt nie jest doskonały. Autor wykonał ogromną pracę i uczynił duży krok w kierunku poznania pisma, stanu wiedzy i historii naszych przodków Sławian. Chwała mu za to. Przyjdzie na pewno czas, że znajdą się tacy, którzy to pociągną dalej do przodu. Autor przy zrozumieniu znaczeń wielu dawnych sławiańskich słów korzystał ze Słownika Etymologicznego Języka Polskiego Aleksandra Brucknera. Winicjusz Kossakowski pracował przez pewien czas z ludźmi posługującymi się jezykiem chorwacko-serbskim. Dzięki temu nauczył się rozpoznawać inne znaczenie słów brzmiących podobnie w naszym języku, a znaczących co innego. To na pewno pomogło mu w tłumaczeniu odczytanych z run słów.
Autor pisze na koniec ważne rzeczy o wierzeniach naszych przodków. Otóż te wierzenia opierały się na WIEDZY (zwanej wedą) a nie tak jak dzisiaj na ślepym wierzeniu w Boga karzącego, srogiego, którego trzeba się bać i którego się nie rozumie. Wiedza naszych przodków dotyczyła świata, praw przyrody i człowieka. Świadczyła ona o zrozumieniu własnej duszy i na tej podstawie budowaniu wyobrażeń o świecie duchowym i boskim. Wiedza ta dotrwała do naszych czasów ukryta w nazwach duchów i bóstw starosłowiańskich.
Pomysł na Jedynego Boga, Stwórcy i Pana świata wywodzi się z naszej, sławiańskiej  kultury. Świadczy o tym imię jedynego boga sławiańskiego – PERUN a po polsku PIERRUN – pierwszy RUN, czyli Pierwszy Stworzyciel.
Autor pisze też o beczce, której klepki spięte są żelazną obręczą. Każda obręcz musi być odpowiednio dopasowana do beczki, a klepki odpowiednio obrobione. Gdy obręcz jest za duża, klepki się rozpadną, a gdy za mała nie spełni również swojej roli.
W ten prosty sposób według autora nasi przodkowie zostawili nam przesłanie: PRAWO MUSI BYĆ DOPASOWANE DO SPOŁECZEŃSTWA i nie może być brane z „innej beczki”, bo będzie to dążenie do zagłady. Jak zapewne dobrze wiemy prawo w Polsce jest właśnie z „innej beczki”i nie trzeba wiele trudu aby znaleźć na to przykłady – choćby ostatni wyrok sądu, który uniewinnił Piotra Najsztuba mimo iż bez wątpienia potrącił on kobietę na pasach, gdyż według sądu „nie można ustalić jak szybko kobieta weszła na pasy”. Nie będę tego komentował, bo musiałbym użyć wielu słów powszechnie uważanych za obelżywe.

Mamy jeszcze jako dodatek referat Wawrzyńca Surowieckiego „O charakterach pisma runicznego u dawnych Barbarzyńców Europejskich, z domniemaniem o stanie ich oświecenia” wygłoszony na posiedzeniu publicznym dnia 30.04.1822 r. Także jest wart przeczytania. Oprócz tego że można się sporo dowiedzieć o piśmie naszych przodków to mamy tu też pracę napisaną pięknym staropolskim językiem. Dowiadujemy się tu także że już w tamtych czasach (I ćwierćwiecze XIX w.) Uczone Towarzystwo Królewskie posiadało w swoich zbiorach do 3000 sztuk zabytków z napisami runicznymi – pomniki, numizmaty, figury, naczynia, narzędzia z miedzi, srebra i złota.

Trzecie wydanie kończy suplement. Mamy w nim także wiele ciekawych informacji – m.in. o najstarszej polskiej monecie opisanej runami z imieniem władcy – Pikus. Odkrycia dokonano w rejonie Kujaw w roku 2009. Datowana jest ona na I w p.n.e. Oczywiście oficjalna nauka twierdzi, że jest to moneta celtycka.
W dalszej części suplementu mamy opis znalezisk z terenów Rosji i Ukrainy. Jak widać nauka rosyjska nie bagatelizuje starosłowiańskich zapisów.Autor publikuje w książce list i materiały jakie dostał od doktora Jana Ciechowicza z Uniwersytetu w Rzeszowie. List jest datowany na 29.12.2011 r. Wśród znalezisk przesłanych autorowi znajdują się:
sławiański alfabet protogłagoliczny, zrekonstruowany przez prof. J.A. Figurowskiego;
sławiańskie znaki runiczne;
rysunek jeźdźca na koniu – na głowie jeźdźca jest czapka ze znakiem krzyża równoramiennego będącego ideogramem słowiańskiego bóstwa;
nieoszyfrowane ruskie napisy z czasów sprzed chrystianizacji;
sławiańskie znaki runiczne z X w. z Rosji.

Po przedstawieniu materiałów uzyskanych przez autora od dra Jana Ciechowicza mamy w suplemencie 4-stronicowy rozdział pt. „Czy Polacy znali pismo ideograficzne?”. Autor posługuje się tu przykładem zapisu słowa śmiecie w języku chińskim. Jest to rysunek symboliczny trzech drzew a pod nimi trzech leżących ludzi. Na prawo od nich mamy rysunek trzech ptaków w locie (w chińskiej mitologii dusza człowieka ulatuje przez ptaka). Dokładne znaczenie znaku to: pod lasem leży dużo trupów. Jak to jednak ma się do słowa śmiecie? Skoro jest dużo trupów to trzeba je pochować, a teren posprzątać.Skoro sprzątamy to po sprzątaniu wynosimy śmieci. W ideogramach obowiązuje zasada: trzeba stawiać nasuwające się pytania i szukać na nie odpowiedzi.
Następnie autor odczytuje napis na wazie sprzed wieków, znalezionej w Białej koło Łodzi zakładajac, że jest on wykonany pismem ideograficznym. Rysunek tej wazy jest zamieszczony na str. 231. Poniżej zamieszczam zdjęcie fragmentu wazy jakie udało mi się znaleźć w internecie

Ręce boga na naczyniu glinianym
fragment wazy z Białej koło Łodzi          (ok. 3-4 w. n.e.)

U dołu wazy mamy ideogram Słońca, zwany swastyką (duży równoramienny krzyż w środku), a cały znak uznany został przez uczonych za „Ręce Boga”. Krzyż równoramienny u Sławian to ideogram nieba, a dorysowane kreseczki stanowią zapis ciał niebieskich, zatem wiele kreseczek na ideogramie nieba jak można wnioskować jest prawdopodobnie ideogramem mnóstwa gwiazd. Jest to więc ideogram rozgwieżdżonego nieba, czyli ideogram kosmosu (ten główny duży równoramienny krzyż z końcami podobnymi do wideł w środku). W ten ideogram wpisano ideogramy Słońca i Księżyca. Czyta się to bez końca: Słońce, Księżyc, Słońce, Księżyc itd. To według autora oznacza prawo kosmosu i świata, czyli cykliczny ruch po kole trwający bez końca. W ten ruch jest też zaklęte prawo ciążenia. Ruch ten obejmuje kosmos, ale też i atomy z których zbudowana jest materia.
Autor uważa, że cały ten znak może także być ideogramem Boga. Takie pojęcie Boga jest bowiem głęboko przemyślane. Nie jest to Jahwe ze swoją długą i siwą brodą, którego mądrzy rabini uczą rozumu. W tym rozdziale autor rozważa całość napisów na wazie. Nie będę się nad tym dłużej rozwodził. Odsyłam do książki lub na stronę Czesława Białczyńskiego, gdzie jest to dokładnie opisane wraz z rysunkiem wazy. Bardzo ciekawe i pouczające oraz pokazujące że nasi przodkowie byli naprawdę mądrymi ludźmi i mającym dużą wiedzę.
Potem mamy jeszcze dwustronicową charakterystykę zabytku ze Szwecji, Bracteate Vadstena, opisanego runami, datowany na V w n.e. Brakteat ten jest podobny do tego z Wapna. Autor podejmuje też próbę odczytania napisu w runach i podania jego znaczenia. Napisy te są bez przerw na wyrazy, więc autor zaznacza, że nie jest pewny swojego odczytu, bowiem napis ten można inaczej podzielić i być może wtedy wyjdzie także sensowne zdanie znaczące coś innego.

Na str. 237-238 mamy krótką wzmiankę o języków Daków. W 1933 r. „Dacian jurnal” zamieścił zdjęcie fragmentu wazy z napisem runami. Naukowcy ustalili, że to była waza z kultury Daków, a więc Dakowie posiadali własne pismo. Ulegli jednak potędze Rzymu i zostali zromanizowani. W tej chwili nauka nie potrafi ustalić ich języka. Autor odczytuje napis na zachowanym fragmencie wazy jako CzO WANEDZI SLNI, co należy rozumieć jako Co (gdzie?) Wenedzi szli.

Książka kończy się przedstawieniem informacji o eratyku z Łęgowa. Zgodnie z naukową terminologią eratyk to głaz narzutowy. Autor informuje na wstępie, że inne narody zachowały wiedzę o swoim piśmie. Na Uniwersytetach są katedry „runologów”, opracowania naukowe i doktoraty z tej tematyki. Szwedzka czy np. hiszpańska nauka jest dumna z posiadania własnego pisma i dawnej kultury. A u nas? Zero zainteresowania nauki, a nasza inteligencja nie ma zielonego pojęcia o tym, że nasi przodkowie posiadali własne pismo.
Co do samego eratyku znajduje się on w połowie drogi z Sulechowa do Łęgowa, w lesie w pewnym momencie jest trasa prowadząca w gęstwinę leśną. Tam znajduje się ów głaz. Miejscowy ksiądz Olgierd Banaś z Łęgowa z pomocą życzliwych osób znalazł inny wielki kamień i ustawił go przy drodze prowadzącej do największego głazu nad środkową Odrą. Widnieje na nim strzałka i napis 80 m. Eratyk ma w obwodzie 15 m, a wysokość 2-2,9 m. Dokładnie nie wiadomo ile bo jest zapadnięty w ziemię. Na eratyku znajduje się napis runami, który autor odczytuje jako ZL FŚIMJ, czyli „żal wszystkim” lub „żal w siemj” (siemja to po rosyjsku rodzina). Mamy też inne napisy runiczne wskazujące na to, że ktoś tu bardzo dawno temu zmarł i możliwe, że został pochowany pod tym kamieniem. Była to z pewnością ważna postać. Autor spekuluje, że mógł tam być pochowany Masław czy Miecław, który pochodził z Wielkopolski z rodu Doliwów. Według wielu historyków był on wnukiem Bolesława Chrobrego, ale z nieprawego łoża. Jako dworzanin Mieszka II zasłynął odwagą i ambicją w wykonywaniu powierzonych mu zadań. Powierzono mu dowództwo wojsk królewskich. Później król Bolesław Zapomniany uczynił go swoim namiestnikiem na Mazowszu. Hipoteza ta opiera się na tym, że Łęgów należał kiedyś do klanu Doliwów. Obok eratyku może znajdować się komora grobowa podobna do zabytków z Mikorzyna. Próba zainteresowania przez autora tym zagadnieniem Katedry Archeologii w Zielonej Górze pozostała bez odzewu. Cóż najwyraźniej „rozkazu nie było”. Przyjdzie jednak z pewnością czas, że taki rozkaz się pojawi. Muszą tylko nastać prawdziwie polskie rządy w Polsce, a nie jedynie polskojęzyczne jakie mamy teraz.

Podsumowując książka bardzo cenna, zawierająca mnóstwo informacji o runach, zabytkach sprzed wielu wieków, a także o kulturze, wiedzy i wierzeniach naszych przodków. Autor wykonał ogrom pracy. Należą mu się za to wielkie słowa uznania. Tę książkę powinien przeczytać każdy kogo interesuje prawdziwa historia naszego narodu i kraju. Jak dotąd z tego co wiem żaden tzw. ekspert czy naukowiec nie próbował podważyć tego co przedstawił Winicjusz Kossakowski w swojej pracy. Milczenie oznacza zgodę, a więc przyznanie, że autor napisał prawdę. I to jest najlepsza rekomendacja dla tej książki.

 

 

 

Język teściowej – ta roślina powinna być w każdej sypialni

Sansewieria, nazywana także wężownicą lub językami teściowej, to wyjątkowa roślina. Ma bowiem niezwykłe właściwości i jest długowieczna, a ceni ją sama NASA.

Wężownica dotlenia w nocy pomieszczenia, robi to jednak o wiele lepiej niż większość roślin. Kiedy śpimy, języki teściowej znakomicie pochłaniają dwutlenek i uwalniają tlen. Wynika to z przystosowania rośliny do gorącego i suchego klimatu Afryki, skąd pochodzi.

Badacze z NASA zaliczyli wężownicę do grupy 18 roślin, które najlepiej oczyszczają powietrze. Sansewieria ponadto pochłania i rozkłada toksyczne związki. Chodzi m.in. o formaldehyd, który wywołuje bóle głowy, bezsenność, a nawet działa negatywnie na układ oddechowy i osłabia odporność. Najgorsze jest jednak to, że formaldehyd prawdopodobnie ma też działania rakotwórcze.

Wężownica radzi sobie doskonale z benzenem – rakotwórczym i toksycznym związkiem, który znajdziemy np. w klejach czy lakierach. Jego działanie, przy wysokim stężeniu, sprawia, że odczuwamy bóle głowy, dochodzi do zaburzenia pracy serca, obniżenia nastroju. Związek utrudnia również dotlenienie mózgu.

Sansewieria – jedna z najbardziej wytrzymałych roślin – lubi ciepło. Zimą temperatura w pomieszczeniu nie powinna spaść poniżej 15 stopni Celsjusza. Roślinie może najbardziej zaszkodzić nadmiar wody w doniczce. Latem podlewamy języki teściowej raz lub dwa w tygodniu, zaś zimą co trzy tygodnie. Nawozimy ją co dwa-trzy tygodnie, ale tylko latem. Wybieramy odżywki z niewielką ilością azotu.

Źródło: http://dobrewiadomosci.net.pl/18341-ta-roslina-zbawienny-wplyw-zdrowie-stac-kazdej-sypialni/

Nowa Jałta, czyli koniec polskiej polityki wschodniej

Jerzy Marek Nowakowski

Wiele wskazuje na to, że mocarstwa porozumiały się właśnie na temat tego jak ma wyglądać nowa Jałta. Polska tym razem znajduje się po tej stronie muru, po której zawsze chcieliśmy. Tyle, że polityka wschodnia Polski  – jeśli wszystko powyższe się potwierdzi – jest już tylko przeszłością.

  • Zamieszki w Gruzji uderzają w interesy partii Gruzińskie Marzenie, której założycielem i liderem jest gruziński multimiliarder Bidzina Iwaniszwili, który de facto jednoosobowo kontroluje całą gruzińska politykę.
  • Tydzień temu z Mołdawii musiał uciekać Vlad Plahotniuc… multimiliarder i człowiek, który de facto jednoosobowo kontrolował całą mołdawską politykę.
  • Wydarzenia w Mołdawii były wynikiem wspólnej, zgodnej i jawnej presji USA i Rosji.
  • Nieco wcześniej do zmiany władzy doszło w Armenii. Powstał rząd formalnie prozachodni, a de facto prorosyjski.
  • Wydaje się, że Rosja uznała, że nie ma sensu wspierać promoskiewskich dyktatorów, skoro można porozumieć się z Zachodem i wspierać prorosyjskich demokratów.
  • Problemem jest Ukraina. „Na szczęście” coraz mniejszym. Wyzwaniem – Aleksander Łukaszenka.
  • Rządzący w Polsce przyjęli bowiem za pewnik, że czynnikiem stałym w polityce, w naszym regionie, jest rywalizacja pomiędzy Moskwą i Waszyngtonem. Wskazane wyżej przykłady zdają się wskazywać, że jest to założenie czynione zdecydowanie na wyrost. Polskie doświadczenie historyczne dziwnie nie nauczyło nas, iż w polityce międzynarodowej nie sprawdzają się aksjomaty.
  • Postawienie wyłącznie na USA jako sojusznika wobec Rosji, porzucenie własnej aktywnej roli na Wschodzie i lekceważenie roli Europy jest w świetle opisanych wyżej wydarzeń taktyką co najmniej ryzykowną.

Spontaniczne dobrze przygotowane demonstracje

Zamieszki w Gruzji sprawiają wrażenie tyleż spontanicznych co i zarazem będących elementem bardzo starannie opracowanego planu politycznego. Dopuszczenie rosyjskiego deputowanego nie tylko do przemawiania w gruzińskim parlamencie, ale do przemawiania z miejsca przewodniczącego parlamentu jest w realiach pamiętającej jeszcze wojnę z Rosją Gruzji ciężką prowokacją. Tyle, że natychmiastowa reakcja tłumu podpowiada, że ktoś o prowokacji wiedział, bo tak dobrze zorganizowany tłum to też raczej nie przypadek. Ofiarami tego co się dzieje będzie parta Gruzińskie Marzenie, której założycielem i liderem jest gruziński multimiliarder Bidzina Iwaniszwili, który de facto jednoosobowo kontroluje całą gruzińska politykę. Prezydent Gruzji – skądinąd b. ambasador Francji w Gruzji (sic!) Salome Zurabiszwili wygrała wybory również dzięki wsparciu Iwaniszwiliego. Wiele wskazuje jednak na to, że w Moskwie i Waszyngtonie zgodnie podjęto decyzje, że to nie Iwaniszwili i nie Francja mają rozdawać karty w Gruzji. Wcześniej identyczne decyzje podjęto w Mołdawii skąd ledwie tydzień temu musiał uciekać Vlad Plahotniuc… multimilarder i człowiek, który de facto jednoosobowo kontrolował całą mołdawską politykę. Wcześniej władza zmieniła się w Armenii.

Spontaniczna dobrze przygotowana zmiana władzy

Zmiana władzy w Mołdawii umknęła uwadze polskiej opinii publicznej. Co gorsza również politykom. Tymczasem wydaje się, że w Kiszyniowie światowe mocarstwa kolejny raz testowały model współpracy wobec obszaru postsowieckiego. Po niedawnych wyborach w parlamencie Mołdawii pojawiły się trzy mniej więcej równe siły. Blok ACUM (po polsku – Teraz) zdecydowanie prozachodni, o profilu centroprawicowym, Demokratyczna Partia Mołdawii rządząca od lat i będąca de facto własnością jedynego mołdawskiego oligarchy  z prawdziwego zdarzenia – Vlada Plahotniuca (wywodzi się z niej dotychczasowy premier Pavel Filip) deklaratywnie prozachodnia, a zwłaszcza prorumuńska oraz Partia Socjalistyczna prezydenta Igora Dodona, o sympatiach prorosyjskich. ACUM przy tym jest na mołdawskiej scenie politycznej bytem względnie nowym. W jego skład wchodzą Partia Działania i Solidarności Mai Sandu oraz Partia Godność i Prawda Andreia Nastase. Ten drugi wygrał w ubiegłym roku wybory na mera Kiszyniowa, ale zależny od Plahotniuca Trybunał Konstytucyjny wybór unieważnił.

Po wyborach wydawało się, że polityczny pat paraliżujący politykę mołdawską  i system, w którym rządzi Plahotniuc i będą trwać nadal. Mołdawia pozostanie krajem stowarzyszonym z Unią Europejską, ale  dystans wobec Zachodu będzie raczej się zwiększał niż zmniejszał ( od jesieni ub. roku wypłata europejskich funduszy była wstrzymana ze względu na brak realnej walki z korupcją). A w istocie pozostanie szarą strefą pomiędzy Rosją (rządzącą niepodzielnie w separatystycznym Naddniestrzu i utrzymującą  tam bazy wojskowe) a Europą, reprezentowaną głównie przez wspierającą Plahotniuca Rumunię.

Niezdolność partii politycznych do powołania rządu wskazywała na to, że za chwilę odbyć miały się kolejne wybory  – konstytucja Mołdawii przewidywała rozwiązanie parlamentu w razie niemożności wyłonienia rządu do 8 czerwca. Tymczasem w ostatniej chwili ogłoszono powstanie koalicji Socjalistów i ACUM. Na stanowisko premiera powołana została jedna z liderek ACUM . powszechnie szanowana Maia Sandu.  Niby nic nadzwyczajnego. Tyle tylko , ze ta decyzja zapadła po odwiedzinach w Mołdawii Dymitra Kozaka (uchodzącego na Kremlu za potencjalnego następcę Putina) oraz  odpowiedzialnego w Departamencie Stanu USA za sprawy Europy Wschodniej Bradleya Fredena i komisarza UE do spraw rozszerzenia Johannesa Hahna.

Nieoczekiwany, dobrze przygotowany sojusz

Oficjalne poparcie dla nowego rządu natychmiast wyraziły Stany Zjednoczone i Rosja. Chwile później uczynili to urzędnicy Komisji Europejskiej.  Rządząca dotychczas partia Plahotniuca tymczasem ogłosiła, że rząd jest nielegalny. Mołdawski Trybunał Konstytucyjny powolny decyzjom  oligarchy ogłosił, że rząd powołano za późno a prezydent Dodon podpisując nominację pani premier złamał konstytucję wobec czego nie jest już prezydentem i jego obowiązki przejmuje dotychczasowy premier Filip. Tenże natychmiast ogłosił rozwiązanie parlamentu i nowe wybory. Otrzymał wsparcie z Bukaresztu. Na chwilę. Bo po przyjaznych rozmowach z dyplomatami pewnego zaprzyjaźnionego mocarstwa Rumunia zmieniła zdanie i szybko uznała rząd Sandu. Sam Plahotniuc początkowo wyprowadził swoich zwolenników na ulice, zarządził blokadę gmachów rządowych, nie uznał nowego rządu i próbował wykonać kilka proamerykańskich gestów (rząd m.in. zadeklarował przeniesienie ambasady Mołdawii w Izraelu do Jerozolimy).

Po spotkaniu Plahotniuca z ambasadorem amerykańskim, Derekiem Hoganem oligarcha ogłosił, że wyjeżdża spotkać się z rodziną, za którą nadzwyczaj się stęsknił (dzieci mieszkają w Szwajcarii) i wyjechał w nieznanym kierunku. Raczej do Londynu lub Stambułu niż do Lozanny. Razem z nim wyleciały z Kiszyniowa dwa czy trzy inne prywatne samoloty, a spora grupa pasażerów z zadziwiająco dużymi bagażami podążyła w kierunku Moskwy. Trybunał Konstytucyjny zaś zmienił zdanie i szybko i sprawnie wycofał się z poprzednich decyzji i uznał rząd Mai Sandu.

Spojrzenie na szczegóły rozgrywki w Kiszyniowie jest istotne, bo wydaje się, że scenariusz rozwiązania konfliktu wewnętrznego w Mołdawii jest sygnałem rodzenia się nowego rozdania politycznego w regionie.

Nieoczekiwana, ale nikogo jakoś nie dziwiąca zmiana sojuszy

Rok wcześniej w Armenii doszło do tzw. aksamitnej rewolucji. W efekcie kilkudniowych demonstracji ulicznych od władzy odsunięta została rządząca od ponad dekady Partia Republikańska reprezentująca elity Górskiego Karabachu i po pewnych zawirowaniach politycznych na czele państwa stanął lider opozycyjnego bloku „Yelk” (Wyjście) Nikol Paszynian. „Wyjście” w nazwie bloku Paszyniana, wcześniej mniej lub bardziej otwarcie wspieranego przez przedstawicielstwa USA i Unii Europejskiej, miało oznaczać wyjście z Unii Euroazjatyckiej i struktur gospodarczych kontrolowanych przez Rosję, dominującą niepodzielnie w przestrzeni ekonomicznej i militarnej Armenii. Kiedy wydawało się, że nowe władze zostaną odrzucone przez Moskwę nastąpił pozornie niespodziewany zwrot akcji.  Pozornie, bo w momencie najostrzejszego konfliktu pomiędzy odchodzącym prezydentem i premierem Sarkisjanem a Paszynianem, poprzedni premier (Karen Karapetian) będący wprost nominatem Moskwy dyskretnie wsparł lidera opozycji. Liczył, a raczej jego polityczni sponsorzy liczyli, na kondominium przy władzy. Kiedy jednak Paszynian przejął w pokojowy sposób całą władzę nie spotkał się z jakąkolwiek kontrakcją. Co ciekawe formalnie jego wyboru dokonał parlament złożony ze zwolenników starego systemu. Przebieg głosowań w Zgromadzeniu Narodowym Armenii wskazuje, że na zapleczu toczyły się intensywne konsultacje. Ostatecznie demokratyczne władze spotkały się z solidarnym wsparciem…. Moskwy i Waszyngtonu. Paszynian zaś niemal natychmiast po objęciu władzy spotkał się z Władimirem Putinem (w ciągu roku spotykali się już 5 razy) a rząd Armenii coraz częściej mówi o licznych profitach wynikających z członkostwa w Unii Euroazjatyckiej (czyli organizacji promowanej przez Rosję). Z drugiej strony USA i – w mniejszym stopniu – UE ogłaszają kolejne programy pomocowe dla Armenii (finansowo symboliczne, ale nagłaśniane przez władze) a podczas głosowania nad potępieniem aneksji Osetii Południowej i Abchazji delegacja Armenii w ONZ opuściła głosowanie w którym od lat – bo rezolucje pojawiają się corocznie –  wspierała stanowisko Rosji.

O ile w przypadku Aksamitnej Rewolucji w Armenii wielu rzeczy się domyślamy lub odczytujemy po czasie, o tyle w Mołdawii operacja pt. dyktat mocarstw odbyła się właściwie przy odsłoniętej kurtynie. Co więcej odbyła się wbrew partnerowi, który miał dotąd najwięcej do powiedzenia w sprawie Mołdawii, czyli Rumunii.

Jałta w demokratycznych szatach

Model decyzji, które podejmowano w Jałcie był bardzo podobny. Tam także wielkie mocarstwa bez udziału zainteresowanych wytyczały granice i powoływały rządy. O ile, wbrew historycznemu mitowi nie decydowały się w Jałcie granice stref wpływów (te wytyczono podczas konferencji w Teheranie), to w Jałcie tworzono zasłonę dymną dla sowieckiego dyktatu pod nazwą demokracje ludowe czy rządy koalicyjne.

Przyglądając się modelowi decyzji w sprawie Armenii i Mołdawii można odnieść wrażenie, że testowany jest tam nowy model współpracy Rosji z Zachodem. A dokładniej współpracy amerykańsko-rosyjskiej do której bywa dopraszana Unia Europejska. Kolejnym przykładam takiego współdziałania wydaje się niespodziewane spotkanie w Jerozolimie, gdzie w trójkącie USA – Rosja – Izrael maja się odbyć rozmowy doradców do spraw bezpieczeństwa na temat przyszłości Bliskiego Wschodu. Dokładniej doradca prezydenta Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton i sekretarz Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej (a wcześniej szef FSB) Nikołaj Patruszew zamierzają ustalić co dalej robić z Syria, Iranem i Turcją.

Następni w kolejce

Jeżeli jest to przypuszczenie trafne – a coraz więcej na to wskazuje – to wypada zastanowić się czy, jak i w czyim interesie ten model zostanie jeszcze zastosowany. Kluczowe znaczenie dla przyszłości obszaru postsowieckiego mają dwa państwa: Ukraina i Białoruś. Można sobie łatwo wyobrazić, że na Ukrainie po sukcesie prezydenta Zełeńskiego i po nieodległych wyborach parlamentarnych pojawi się pokusa powtórzenia modelu mołdawskiego. Czyli zbudowanie rządu z  sił prorosyjskich i prozachodnich. Rządu dysponującego niewątpliwą legitymacją demokratyczną (i prozachodnim wizerunkiem) a jednocześnie dużo bardziej spolegliwego wobec Moskwy. Już teraz niektóre nominacje prozachodniego – a jakże – prezydenta Gruzji wydają się dziwnie nie prozachodnie.

Na Zachodzie jest coraz większe zmęczenie zamrożeniem relacji z Rosją. Dla Europy (Niemiec i Francji) jest to kwestia powrotu do robienia dobrych interesów. Dla Waszyngtonu jest to poszukiwanie sojusznika przeciwko Chinom, Iranowi etc. A dla Rosji zniesienie sankcji staje się warunkiem wyjścia ze stagnacji ekonomicznej. Powrotowi do robienie „wzajemnie korzystnych interesów” przeszkadza Ukraina. Przede wszystkim kwestia Krymu. Nie można zaakceptować bezczelnej aneksji półwyspu. A z drugiej strony Rosja gdyby nawet chciała (a nie chce) nie może zrezygnować zarówno z zaboru Krymu jak z blokowania Morza Azowskiego. Gdyby władze Ukrainy przestały bardzo głośno upominać się o sankcje i karanie Rosji to można by tę sprawę jakoś zaklajstrować. Nie uznawać zaboru, ale zdjąć tę kwestię z bieżącej agendy.

Krótko mówiąc porzucenie przez Ukraińców twardej polityki antyrosyjskiej w połączeniu z deklarowaniem sympatii europejskich i stworzenie rządu uległego wobec Moskwy, a jednocześnie mającego wizerunek prozachodni ucieszyłoby wszystkich partnerów gry. Wypuszczenie przecieku o ofercie amerykańskiej (sekretarza Kerry’ego z 2014 roku), przeprowadzenia drugiego referendum na Krymie wygląda na próbę ochłodzenia ukraińskich emocji i skłonienia Kijowa do podjęcia  negocjacji w sprawie „dealu”.

Trudno wyrokować, czy jakikolwiek rząd na Ukrainie będzie sobie mógł pozwolić na politykę milczenia w kwestii Krymu. Nie ma wątpliwości, że naciski na przyjęcie „bardziej realistycznej” postawy będą się wobec Kijowa nasilać. A poziom ich możliwej akceptacji zależeć będzie od odpowiedzi na dwa pytanie. Pierwsze zadawane już wielokrotnie: kim w istocie jest prezydent Zełeński? I drugie, ważniejsze, jaki wynik uzyska jego partia w nadchodzących wyborach?

Model aksamitnej rewolucji z Armenii może z kolei być niezmiernie przydatny na Białorusi. W dość zgodnej opinii ekspertów przyłączenie Białorusi do Rosji, czy – formalnie – dokończenie budowy państwa związkowego Białorusi i Rosji jest najbezpieczniejszym i najwygodniejszym wyjściem dla Władimira Putina w perspektywie sukcesji, w roku 2024. Nie byłoby przeszkód prawnych, by Putin ponownie ubiegał się o prezydenturę – no bo mamy nowy organizm państwowy. Jest sukces, który można sprzedać obywatelom jako częściową likwidację „największej tragedii geopolitycznej XX wieku” czyli likwidacji państwa sowieckiego. Przyłączenie Białorusi byłoby widomym znakiem (po Krymie), że władza zbiera utracone „odwiecznie ruskie” ziemie. Na dodatek unifikacja Białorusi oznaczałaby całkowite uzależnienie Państw Bałtyckich od Rosji i zupełne okrążenie Ukrainy.

Jest tylko mały kłopot. Takie zjednoczenie nie podoba się prezydentowi Łukaszence. Ale od czego model aksamitnej rewolucji? Dyskretne wsparcie opozycji, prozachodni demokraci uzyskują władze, świat – w tym  w szczególności ci, którzy o niczym jak o obaleniu Łukaszenki nie marzą – bije brawo. A z nienawiści do Łukaszenki opozycjoniści mogą pójść na układ: ograniczona demokratyzacja w zamian za ograniczoną niepodległość. W końcu Nikol Paszynian szedł do władzy pod hasłem wyjścia z Unii Euroazjatyckiej, a dziś powtarza z dumą, że Rosja jest najważniejszym sojusznikiem Armenii.

Koniec polskiej polityki wschodniej

Wydarzenia w Mołdawii i Armenii powinny być wyjątkowo uważnie obserwowane w Warszawie. Rządzący w Polsce przyjęli bowiem za pewnik, że czynnikiem stałym w polityce, w naszym regionie, jest rywalizacja pomiędzy Moskwą i Waszyngtonem. Wskazane wyżej przykłady zdają się wskazywać, że jest to założenie czynione zdecydowanie na wyrost. Polskie doświadczenie historyczne dziwnie nie nauczyło nas, iż w polityce międzynarodowej nie sprawdzają się aksjomaty. Interesy Rosji i Stanów Zjednoczonych nie są aż tak rozbieżne jak chcielibyśmy uważać. Postawienie wyłącznie na USA jako sojusznika wobec Rosji, porzucenie własnej aktywnej roli na Wschodzie i lekceważenie roli Europy jest w świetle opisanych wyżej wydarzeń taktyką co najmniej ryzykowną.

Ucieszeni antyrosyjską retoryką spotkanie Trump – Duda nie powinniśmy zapominać, że poza PR jest jeszcze realna polityka. A ta realna polityka coraz boleśniej przypomina świat w czasach konferencji jałtańskiej. Obszar postsowiecki jest milcząco uznawany na Zachodzie za rosyjską strefę wpływów, Rosjanie z kolei przekonali się, że warto żelazną pięść dyktatu ubrać w aksamitną rękawiczkę demokratyzacji, która doskonale się sprzedaje w świecie zachodnim. Co więcej są skłonni zachowując pakiet kontrolny na tym obszarze oddać niewielką  część udziałów „Wujowi Samowi”. Po fiasku twardego dyktatu jakim była pomarańczowa rewolucja na Ukrainie Rosjanie nauczyli się bardzo zręcznie wykorzystywać narzędzia jakie daje system demokratyczny. Z kolei USA prowadząc klasyczną politykę transakcyjną nie widzą powodu dla którego powinni angażować się w regionach z ich punktu widzenia marginalnych. Rozwiązania, które z jednej strony budują pozory modelu akceptowanego przez opinię publiczną Zachodu a z drugiej pozwalają na robienie interesów z Rosją są z punktu widzenia Paryża, Berlina czy Waszyngtonu całkowicie do zaakceptowania. Polska polityka operująca na zmianę paradygmatem ideologicznym i realistycznym, odwołująca się do historii bez jej dogłębnej analizy i posługująca się schematem „odwiecznych” przyjaciół i wrogów  staje się coraz odleglejsza od rzeczywistości.

Gruzja, Mołdawia i Armenia  z pozoru są odległe od Polski. O ile jednak okaże się, że pod zasłoną gromkich deklaracji Moskwy i Waszyngtonu  o wzajemnej niechęci, kryje się wola robienia wspólnych interesów to możemy sobie przypomnieć co Jacek Kaczmarski śpiewał o Jałcie: Bo sojusz wielkich to nie zmowa/to przyszłość świata, wolność, ład/przy nim i słaby się uchowa/i swoją część dostanie.

zdjęcie pochodzi z http://www.kremlin.ru/events/president/news/58014/photos/54652

Źródło artykułu: https://oaspl.org/2019/06/21/nowa-jalta-czyli-koniec-polskiej-polityki-wschodniej/?fbclid=IwAR2Gs4HfRlzrUradGvPFYkHRJojWRUUrYV0-d0t42M1zHTpqOhr8bEfwpD4

Szymek niestety zmarł. Niestety nie tylko on.

Przebywający od kilku miesięcy w szpitalu dziecięcym na ul. Niekłańskiej 10-miesięczny Szymon z Radomia niestety zmarł. Trafił tam pod koniec stycznia, gdy doszło u niego do ciężkiego powikłania po szczepionce na pneumokoki. Najpierw 4 dni po szczepieniu dostał ponad 39 stopniowej gorączki, następnego dnia dostał silnych drgawek i trafił do szpitala w Radomiu. Tam stwierdzono, że najprawdopodobniej ma zapalenie mózgu i przetransportowano go do szpitala w Warszawie na ul. Niekłańskiej. Stan Szymka był ciężki, trafił na OIOM. Lekarze wkrótce uznali, że nie przeżyje i chcieli odłączyć dziecko od respiratora. Wtedy była wielka batalia rodziny o leczenie dziecka. Szczegóły tej sprawy opisywałem tutaj.

Niestety Szymon nie jest jedyną ofiarą szczepionki przeciw pneumokom jaka zmarła z tego powodu w ostatnim czasie. W lutym po tym samym szczepieniu zmarło inne kilkumiesięczne dziecko, także o imieniu Szymon. Poinformowała o tym jego matka na Facebooku:

pneumokoki

A to z pewnością nie są jedyne ofiary tej szczepionki w Polsce. Jak długo jeszcze będziemy pozwalać na ludobójstwo polskich dzieci, które są przyszłością naszego narodu? Jaka to będzie przyszłość? Narodzie pora obudzić się wreszcie, wyłączyć TV i włączyć myślenie!

Petycja w sprawie polskich flag w Auschwitz

W trakcie tegorocznego upamiętniania, dnia 14.06. 2019 r., Polek i Polaków zamordowanych przez Niemców w obozie koncentracyjnym Auschwitz po raz kolejny doszło do skandalicznego zdarzenia podobnie jak w latach poprzednich. Nie pozwolono wnieść na teren obozu polskich flag na drzewcach, czyli tak jak powinno się je nosić. Tłumaczono to wewnętrznymi zasadami panującymi na terenie Muzeum Auschwitz Birkenau zatwierdzonymi przez dyrektora muzeum. W czasie tzw. marszu żywych jaki miał miejsce w styczniu, w rocznicę wyzwolenia obozu, Żydzi bez problemów wnieśli na teren byłego obozu izraelskie flagi na drzewcach. To jak to jest z tymi wewnętrznymi regulacjami muzeum? Flag na drzewcach nie można wnosić, ale izraelskich to nie dotyczy? Czy Polacy i polski naród są traktowani we własnym kraju jak ludzie II kategorii, albo mówiąc bardziej dosadnie podludzie? Jak długo będziemy na coś takiego pozwalać?

W związku z powyższym powstała petycja do rządu, aby przywrócić polskie flagi na terenie Muzeum Auschwitz Birkenau. Zachęcam do podpisywania.

https://www.citizengo.org/pl/168441-zadamy-flag-bialo-czerwonych-na-terenie-obozu-auschwitz-birkenau-w-oswiecimiu?utm_source=fb&utm_medium=social&utm_content=typage&tcid=57219757&fbclid=IwAR1HLrgDuWdSItizGr_AjtQU7gYeQtzVHEGhBLBwiPnCRUYE7hvB4eJLXII

5G i wi-fi zabójcza technologia

Poniższy filmik przedstawia jak szkodliwe dla naszego zdrowia jest promieniowanie elektromagnetyczne emitowane przez telefony komórkowe, routery, maszty telefoniczne. Do tego nasz niby polski rząd z uporem maniaka forsuje technologię 5G w Polsce. 160 niezależnych naukowców m.in. z USA alarmuje, że 5G jest bardzo niebezpieczne dla zdrowia i na pewno znacznie zwiększy w Polsce liczbę przypadków zachorowań na raka. Uświadamiajmy innych, którzy nie wiedzą co się dzieje i co się nam w Polsce szykuje. Za parę miesięcy wybory. Jak PiS będzie organizował spotkania z wyborcami to idźmy i zadajmy m.in. niewygodne pytanie o to dlaczego usilnie chcą wprowadzić technologię 5G w Polsce. Dlaczego robią zamach na zdrowie polskiego narodu. Odpowiedź będzie pewnie jak to u polityków – taka żeby dużo powiedzieć i nic nie powiedzieć. Ważniejsze jednak będzie to, że sprawa ta wtedy zaistnieje w świadomości wielu osób i uświadomią sobie one zagrożenie. Działajmy zatem.