Poznaj ich prawdziwe nazwiska

Dziś o książce Aldony Zaorskiej pt. „Poznaj ich prawdziwe nazwiska”. Chodzi o prawdziwe nazwiska tzw. polskich elit sprowadzonych tu przez sowietów w 1944 r. które zastąpiły te prawdziwe elity wymordowane przez Niemcy i ZSRR w Katyniu, Miednoje, Palmirach i wielu innych miejscach.

Aldona Zaorska jest z zawodu prawnikiem. Jest też dziennikarką piszącą artykuły w tygodniku „Warszawska Gazeta” oraz redaktorem naczelnym miesięcznika „Zakazana Historia”.

Pierwszy rozdział pt. „Nierozliczona zbrodnia” dotyczy zbrodni w Katyniu w 1940 roku. To, że odpowiada za nią jako państwo ZSRR, a obecnie jako jego spadkobierca Rosja wiadomo od dawna. Wiadomo również, że Beria napisał notatkę do Stalina, w której rekomendował zamordowanie polskich jeńców wojennych z obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie jako zaciekłych wrogów komunizmu nie rokujących żadnych nadziei na poprawę. Stalin zaś wydał w tej sprawie decyzję o przeprowadzeniu mordu (właściwie decyzję podjęło politbiuro). Wiadomo także, że wykonawcami zbrodni byli Żydzi wybrani w tym celu przez Stalina i Berię- szefa NKWD. Autorka podaje ich nazwiska. Mamy tu informację o wywiadzie jakiego udzielił w 1971 roku izraelskiemu dziennikowi „Maariv” Abraham Vidro (Wydra), który rozmawiał o tej zbrodni z trzema oficerami NKWD żydowskiego pochodzenia w ośrodku wypoczynkowym w ZSRR. Byli to: por. Aleksander Susłow, mjr Joshua Sorokin i por. Samyun Tichonow.
Dodatkowym potwierdzeniem tego faktu są słowa lidera partii Rosyjska Jedność Narodowa, Aleksandra Barkaszowa, z 1994 r., przekazane przez „Życie Warszawy”. Powiedział on dziennikowi: „Wiem jaką tragedią jest dla was sprawa katyńska, ale oświadczam – polskich oficerów nie rozstrzelali Rosjanie. Sprawdziliśmy przynależność rasową NKWDzistów – wykonawców wyroku. Wszyscy byli Żydami i wypełniali rozkazy sobie podobnych, stojących wyżej w hierarchii. Rosjanie są z natury przyjaźnie nastawieni do Polski i Polaków.” A zatem Katyń to zbrodnia chazarska (bo ci co jej dokonali nie byli prawdziwymi Żydami – kim są fałszywi Żydzi, czyli Chazarzy pisałem już przy okazji opisu książki „Niewidzialna Chazaria”), a nie rosyjska. I to jest jak sądzę powód dla którego Rosja nie chce się przyznać do tej zbrodni. Jak można bowiem się przyznać do czegoś czego się nie popełniło? A powiedzenie przez Rosję prawdy spowodowałoby wrzask syjonistów trudny do wyobrażenia (ajwaj jaki straszny antysemityzm!!). Ciężko także moim zdaniem Rosji jako państwu przypisać tę zbrodnię. W przeciwieństwie do Niemiec bolszewicy w Rosji nie doszli do władzy demokratycznie, ale w wyniku przemocy i zamachu stanu. Podobnie jak z naszymi postąpili z własnymi elitami. Przykładem jest choćby rodzina carska Romanowów, którą bolszewia wymordowała. A opornych chłopów, którzy nie chcieli się poddać władzy bolszewii wymordowali w liczbie co najmniej 20 milionów. Skutki tego w Rosji są mocno odczuwalne do dziś. Jak podał Janusz Korwin Mikke jeden z sondaży zrobionych w Rosji wskazuje, że po ok. 30 latach od upadku ZSRR wciąż aż 60% Rosjan uważa Stalina za bohatera i uważa, że za czasów ZSRR byli potężnym krajem. Brak prawdziwych elit w połączeniu z ogromnym terrorem i propagandą wciąż jest tam mocno odczuwalny. A że nawet w Rosji jest jakaś tam demokracja to Putin nie może od tak zerwać ze spuścizną komunizmu i wywrócić do góry nogami świata 60% narodu, bo albo byłaby rewolucja albo najbliższe wybory wygrałby np. Władimir Żyrinowski, czyli nie kto inny, ale czerwony komuch.
Wracając jednak do tematu – w pierwszym rozdziale mamy opis tego jak wykonano zbrodnię i dokumentów jakie są w tej sprawie znane. Nic nowego, ale jeśli ktoś sprawy dobrze nie zna, to warto przeczytać, bo jest tu wszystko co najważniejsze.

Drugi rozdział dotyczy „Chamów” i „Żydów”, czyli dwóch frakcji w PZPR tak potocznie nazywanych. „Chamy” to byli ci, którzy byli jakby to ująć mniej czerwoni, bardziej pronarodowi i mniej zamordystyczni. I nie byli (może poza nielicznymi wyjątkami) pochodzenia żydowskiego. A nazwa „Chamy” wzięła się stąd, że pochodzili z nizin społecznych, byli prości, niewykształceni i często mało inteligentni. Najbardziej znanym ich przedstawicielem jest jak sądzę Władysław Gomułka, który skończył tylko kilka klas szkoły podstawowej. W jednym z przemówień powiedział on m. in. takie zdanie „Staliśmy już nad przepaścią, ale udało nam się zrobić krok do przodu”. Stefan Kisielewski powiedział o ich rządach (od 1968 r.), że jest to „dyktatura ciemniaków”. Został pobity przez „nieznanych sprawców”.
Druga frakcja to „Żydy”, czyli jakby to powiedzieć komuniści pochodzenia żydowskiego, bardziej czerwoni i bardziej zamordystyczni niż „Chamy”. To oni sprawowali władzę w Polsce do 1968 r. Choć Gomułka rządził w Polsce od 1956 r. to przez 12 kolejnych lat w zasadzie najważniejsze osoby z frakcji „Żydów” pozostały na swoich stołkach. Dopiero wydarzenia z marca 1968 r. wymiotły ich z rządów, a spora część z nich uciekła wtedy do Izraela, USA i innych krajów podając się za „ofiary polskiego antysemityzmu” (wśród nich był niesławny Jan Tomasz Gross).
Autorka pisze, że 10.11.1945 r. komuniści wprowadzili w Polsce dekret o zmianie i ustalaniu imion i nazwisk. Na jego podstawie wielu Żydów zmieniło swoje nazwiska na polskobrzmiące. Chodziło o to, aby ukryć przed polskim narodem prawdziwe pochodzenie osób z aparatu terroru (UB, MBP). Zdecydowaną większość kierownictwa bezpieki bowiem stanowili Żydzi. Komuchy chciały, aby nasz naród myślał, że sami wprowadzamy i utrwalamy tzw. władzę ludową. Jednak nie daliśmy się oszukać. Powszechnie wtedy mówiono o tzw. żydokomunie. Z opowiadań mojej mamy i babci wiem, że mój pradziadek (ojciec matki ojca) nie znosił komunistów i mawiał o nich bardzo często „żydokomuna”. Kiedyś zaś się uparł i nie chciał mojemu kilkuletniemu wujkowi czytać „Lokomotywy” Tuwima „bo to Żyd napisał” (chodziło raczej nie tyle o pochodzenie co o fakt, że ów Żyd pisał utwory pochwalne na cześć Stalina).
Nazwiska zmieniali jednak nie tylko Żydzi. Część pracowników bezpieki byli to bowiem Ukraińcy, Białorusini i Rosjanie.
Za dziełkiem Matthiasa Miesesa pt. „Polacy-chrześcijanie pochodzenia żydowskiego” autorka podaje schemat zmian nazwisk przez Żydów na polskie. Znając go można z dużym prawdopodobieństwem (choć nie z pewnością) twierdzić, że przodek tej osoby był Żydem, który zmienił nazwisko i być może był stalinowską kanalią. Ów schemat to:
pochodne imienia Abraham (Abramski, Abramowski, Abramowicz itp.);
nazwiska pochodzące od nazw miesięcy i dni tygodnia (np. Czerwiński, Lipski, Poniedziałek, Środa);
nazwiska z członem nowo (np. Nowowiejski, Nowicki);
nazwiska z „dobrej woli” (np. Dobrowolski);
nazwiska z członem „krzyż” (np. Krzyżanowski, Krzyżak, Krzyżowski);
nazwiska od nawracania się (np. Nawrocki, Nawrot);
nazwiska pochodzące od nazw regionów czy miejscowości lub jednostek administracyjnych (np. Mazowiecki, Warszawski, Gdański, Wojewódzki);
nazwiska nadane Żydom przez urzędników jakie im w danym momencie przyszły do głowy (np. Woda, Guma, Słoma itp.)
Autorka podaje oficjalne i prawdziwe (lub przypuszczalne, bo nie zawsze dało się to w 100% ustalić) nazwiska wielu stalinowców rządzących Polską i/lub będących funkcjonariuszami UB/MBP/KBW i propagandy zwłaszcza w latach 1944-1956. Opisuje też ich działania, życiorys i życie osobiste. Wspomnę krótko o jednym z nich –
Roman Zambrowski (prawdopodobnie Rubin Nussbaum, na pewno pochodzenia żydowskiego) – jeden z 4 najgorszych, bo stojących najwyżej, stalinowców w Polsce w latach 1944-1956. Jest dziś praktycznie nieznany. Do tej czwórki należeli także: Bolesław Bierut (jedyny nieżyd), Jakub Berman i Hilary Minc. Autorka opisuje nie tylko ich, ale także wspomina też o ich dzieciach.

Rozdział trzeci dotyczy dzieci bezpieki. Zaczyna się od Jakuba Bermana i jego córki Lucyny Tychowej. Autorka pisze o niej i jej poglądach. Cóż widać, że powiedzenie że niedaleko pada jabłko od jabłoni w jej przypadku doskonale się sprawdza. Mamy też krótko o rodzeństwie Jakuba Bermana i jego bliskich krewnych m. in. Aronie Bermanie znanego bardziej jako Wiktor Borowski. Był on ojcem znanego postkomunisty Marka Borowskiego. Ten ostatni się strasznie pieni, gdy mu się przypomina jego korzenie.
Dalej mamy opis struktury Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (schemat na całej stronie książki – str. 99) i główne osoby z jej kierownictwa. Na czele stał Stanisław Radkiewicz (nieŻyd, figurant), a faktycznie rządzili Roman Romkowski (Natan Grinszpan-Kikiel – wiceminister po dwóch klasach) i Mieczysław Mietkowski (Mojżesz Borowicki). Było kilkanaście departamentów. Jednym z nich (zajmujących się m.in. walką z Kościołem Katolickim) kierowała niesławna żydowska psychopatka Luna Brystygier. Miażdżyła ona młodym AKowcom jądra za pomocą szuflady. O metodach „przesłuchań” też trochę jest. Oszczędzę tu szczegółów. Kto ma mocne nerwy niech poczyta (str. 101-103).
Mamy też informacje o innych czołowych UBekach m.in. Leonie Andrzejewskim (Lajb Wolf Ajzen) i Józefie Czaplickim (Izydor Kurc) zwanym „Akowerem” (ze względu na szczególne znęcanie się nad członkami Armii Krajowej).
Mamy tu także pewną wartą odnotowania dygresję. Autorka wspomina o niemal zupełnie nieznanej polskiej bohaterce może nawet na miarę rtm. Witolda PileckiegoStanisławie Rachwał. Była o kilka lat młodsza od Pileckiego i działała w Związku Walki Zbrojnej i potem w Armii Krajowej. Zajmowała się konspiracją i była bardzo skuteczna, ale w końcu jednak wpadła. W 1941 r. aresztowali ją Niemcy. Na Gestapo przeszła gehennę – rozebrali ją do naga, torturowali, kopali (wybili jej 9 zębów!). Mimo to nie ugięła się i nie wydała nikogo i jeszcze udało jej się jakimś cudem przekonać śledczych, że nie działa w podziemiu. Została wypuszczona, ale w październiku 1942 r. znów ją Niemcy aresztowali. Katowali ją do grudnia i znowu nie uzyskawszy niczego wysłali ją do Auschwitz-Birkenau. Tam dołączyła do obozowej konspiracji. Przeżyła obóz i w maju 1945 roku wróciła do Polski znów angażując się w konspirację w ramach zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”. Tym razem już była ona wymierzona w okupujących Polskę sowietów. Ubecja tropiła ją i dowiedziała się gdzie mieszka, ale Rachwał została uprzedzona i przesłała Ubekom list, że wie o zasadzce i że mogą sobie na nią czekać ile chcą. Kocioł się nie udał, ale ostatecznie przez popełnienie jednego błędu wpadła 30.10.1946 r. A niewiele brakło, aby uciekła zagranicę, bo miała już wszystko przygotowane. Pojechała do Warszawy prosić o pomoc Sonię Landau – żonę Leona Andrzejewskiego, z którą razem była w Auchwitz-Birkenau. Ten zauważył ją na ulicy i kazał aresztować.  Przeszła 11 miesięcy tortur na UB i sfingowany proces, w którym w 1947 roku skazana została na karę śmierci. Bierut tym razem „okazał łaskę”. Nie wiadomo dlaczego. Może dlatego, że była kobietą?! Na wolność wyszła w wyniku amnestii w czasie „odwilży” w 1956 roku. Zmarła w 1985 roku. Więcej na jej temat tu

Kolejny, czwarty rozdział dotyczy literatów. Zaczyna się od Janiny Broniewskiej (z domu Kunig), żony Władysława Broniewskiego. Była do śmierci fanatyczną komunistką i bliską przyjaciółką Wandy Wasilewskiej i Julii Brystygierowej. Kierowała Związkiem Literatów Polskich i była postrachem literatów. Pisała książki dla dzieci. W jednej z nich („Siostrzeńcy ciotki Agaty”) przedstawiła wywózki Polaków na Syberię i do Kazachstanu jako sielankę, a Polaków którzy wyszli z ZSRR z Armią Andersa jako wydalonych szpiegów, leni i złodziei. Była jakby to dzisiaj można określić feministką. Miała co prawda córkę (Annę), ale niewiele się nią zajmowała skupiając się na czerwonej działalności. Wyznawała tzw. wolną miłość (dzisiaj się to zdaje się nazywa seks bez zobowiązań). Oprócz męża miała wielu kochanków, a że była urodziwa to często młodszych i to sporo. Raz przespała się z kochankiem swojej własnej córki Bohdanem Czeszką. Gdy ta się o tym dowiedziała popełniła samobójstwo odkręcając gaz i wysadzając się. Gdy jej ojciec się dowiedział o tym był zdruzgotany i oskarżył o wszystko swoją, byłą już wtedy, żonę i odgrażał się, że ukatrupi Czeszkę. Janina zaś wykorzystując swoje znajomości zamknęła go na jakiś czas do psychiatryka. Na pogrzebie córki w ogóle nie płakała, a śpiewała „Międzynarodówkę”. Wyznawała, podobnie jak Julia Brystygier, zasadę, że polski honor trzeba rozstrzelać (choć w odróżnieniu od krwawej Luny rozstrzeliwała go tylko propagandowo).
Dalej jest mowa o Adamie Ważyku (Wagmanie), czołowym piewcy stalinizmu w Polsce, który po wydarzeniach marca 1968 nagle się „nawrócił” i przestał kochać Stalina, z którego wcześniej robił niemal Boga. Był jednym z największych czerwonych propagandystów piszących oczerniające AKowców utwory literackie i pseudosztuki. Jego wierszykiem na cześć Stalina „Rzeka” katowane były w szkołach dzieci i młodzież.
Wspomniani są także inni twórcy m.in. Konstanty Ildefons Gałczyński (Ważyk go zwalczał), Aleksander Wat czy Roman Kobzdej oraz nieco informacji o dzieciach i kolejnych potomkach Adama Ważyka. Jego córką jest najprawdopodobniej Małgorzata Ważyk, emerytowany pracownik UW, która na Facebooku ma profil ze znaczkiem KODu.

Rozdział piąty, zatytułowany „Kino to najważniejsza ze sztuk” i oczywiście dotyczy kina. Poświęcony jest on przede wszystkim reżyserowi Aleksandrowi Fordowi (Mosze Lifszyc), który przez wiele lat rządził polskim kinem. Jeszcze przed wojną (w 1936 r.) nakręcił w jidysz film „Droga młodych” o żydowskich dzieciach z sanatorium dla chorych na gruźlicę, który stał się komunistycznym manifestem, do którego twórcy wykorzystali nieświadome niczego dzieci. Władze II RP nie zgodziły się na emisję filmu w kinach. Ford poczuł się głęboko tym urażony. Po wojnie wziął odwet pokazując w swoich filmach prostacki i fałszywy obraz Polaków. Lifszyc został osobiście wybrany przez Stalina do zarządzania Polską na docinku filmowym. I robił to. Jednym z pierwszych powojennych filmów była jego „Ulica Graniczna”. Było to obrzydliwie antypolskie „dzieło” pokazujące Polaków jako skrajnych antysemitów, obojętnych na tragedię Żydów czy wręcz popierających działania Niemców. Paszkwil ten trafił w zachodnie gusta, bo zdobył Złoty Medal w Wenecji. Podobne stalinowskie paszkwile mamy też w obecnych czasach np. zdobywca Oskara „Ida” czy „Pokłosie”. A podobno żyjemy w wolnym kraju. Wolne żarty.
Ford oprócz reżyserowania zajmował się też kontrolą scenariuszy i decydowaniem czy dany film może pójść czy nie. Był też kierownikiem artystycznym przy filmie Andrzeja Wajdy „Pokolenie”(a Wajda asystentem Forda przy filmie „Piątka”). Przypuszczalnie Ford miał pilnować czy Wajda pójdzie po linii partyjnej. Jak wiemy nie zawiódł pod tym względem ani wtedy ani później. W czasach III RP poglądy miał też czerwone. Jedyny wyjątek to chyba jego film „Katyń”.
Wracając do Forda jednym z jego słynnych filmów są Krzyżacy. To także jest film propagandowy. Mamy tu sojusz Polski, Litwy i Rusi atakowany przez Krzyżaków (Niemców) wzbogacony o historię czystej i tragicznej miłości. Lifszyc-Ford jednak wszystko przerysował. Według niego nawet konie krzyżackie były przystrojone w białe „kaptury” (jak w Ku Klux Klanie) i „prześcieradła” z krzyżami wymalowanymi na zadach. Krzyżacy też wg Forda ruszają do boju ze słowami „Got mit uns” (Bóg z nami) – tymi samymi co 20 lat wcześniej żołnierze Wehrmachtu  mieli wypisane na klamrach swoich pasów. Ford pokazał odśpiewanie przez polskie wojska „Bogurodzicy” przed bitwą pod Grunwaldem w bardzo okrojonej wersji. Musiał to pokazać, bo to że była to pieśń rycerstwa polskiego było powszechnie wiadome. Zdaniem wielu jest to świetny przykład do szkolenia pt. „jak NIE ROBIĆ filmów”. Mamy też trochę informacji o żonie Forda i jego synu. Sam Ford do 1968 roku trząsł polską kinematografią, a potem gdy „Chamy” przejęły władzę wypadł z łask, wywalili go z PZPR, stracił wpływy i apanaże. W 1969 r. wyjechał do Danii jako „ofiara polskiego antysemityzmu”. Tam okazało się że kiepski z niego reżyser i kariery nie zrobił. Popadł w depresję. Do Polski powrotu nie miał, bo Gierek nie życzył sobie go w kraju. Drugą żoną Forda była Eleonora Grinswold, lewicowa amerykańska aktorka. Ford poznał ją w Londynie w 1955 r. Gdy Ford finansowo cienko prządł zostawiła go, zabrała dzieci i wyjechała na Florydę do USA i zażądała rozwodu. Ford pojechał do niej i spotkali się w 1980 r. Wieczorem Lifszyc wrócił do hotelu i się powiesił. Zostawił taśmę z pożegnalnym nagraniem, w której w niecenzuralnych słowach oskarżył żonę że to przez nią się powiesił. Cóż był gnidą i skończył jak gnida.

Rozdział szósty ma tytuł „W dżungli lister”. W zasadzie można by go zatytułować „W matriksie”. Przedstawia bowiem historię człowieka, którego oficjalny życiorys jest niemal dokładnie przeciwny niż ten rzeczywisty. Chodzi o Jerzego Zawieyskiego (Henryka Feintucha: 1902-1969). Był on, wg Wikipedii, polskim aktorem, dramatopisarzem, prozaikiem, eseistą, katolickim działaczem społecznym. W 1979 r. sam prymas Wyszyński odsłonił po mszy poświęconej 10 rocznicy jego śmierci tablicę pamiątkową wg której był on wielkim przyjacielem Polski i Polaków, a swą twórczością i życiem dał świadectwo prawdzie, miłości Boga i Polski.
A jaka była prawda? Nie będę pisał szczegółowo. W każdym razie był on sodomitą, miał stałego partnera Stanisława Trębaczkiewicza i mnóstwo kochanków. Był homoseksualnym erotomanem. Jako, że był wpływowy w środowisku literatów i aktorów to przychodziło do niego wielu młodych chłopaków, którym poprzez łóżko załatwiał różne rzeczy. Nazywał ich „synusiami”. SB nagrało wiele jego seksualnych orgii, które były ohydne. Fuj. Jednym z jego kochanków był też ksiądz. Zawieyski jeździł często do niego do Otwocka pod pretekstem spowiedzi. Jego kochankami było też wielu kleryków, niekiedy duchownych, kandydaci do szkół aktorskich i młodzi aktorzy. Podczas orgii z nimi wiele razy nabijali się z wiary katolickiej np. śmiejąc się i śpiewając pieśń „Te Deum” (Ciebie Boga wysławiamy). Sodomia na maksa. Skończył w pewnym stopniu podobnie jak sodomici w Sodomie i Gomorze. Doznał wylewu i wylądował w szpitalu. Był częściowo sparaliżowany i nie mógł się sam poruszać. Jego ciało znaleziono rano 18.06.1969 r. pod szpitalem. Ktoś go wyrzucił przez okno i zabił. Prawdopodobnie był to jeden z jego kochanków. Grób Zawieyskiego i jego partnera Trębaczkiewicza znajduje się na cmentarzu leśnym w Laskach pod Warszawą.
Zawieyski był dla SB użyteczny, bo oprócz tego że był niewyżytym sodomitą to był też wielkim gadułą i był zupełnie beztroski. Zdawało się jakby sądził, że SB podsłuchuje wszystkich ale nie jego. Gadał dużo o prymasie Wyszyńskim i innych osobach, o działaczach Klubu Inteligencji Katolickiej itp. Często bowiem bywał w Laskach gdzie się modlił i rozmawiał z prymasem Wyszyńskim. Grał wtedy wzorowego katolika. I takiego kogoś parę lat temu umieszczono w panteonie narodowych bohaterów, przedstawiając jako wzór dla młodego pokolenia. Warszawski Dom Spotkań z Historią organizował po szkołach pogadanki na jego temat. Jest idolem środowiska LGBTQ. TFU!

Kolejny, siódmy rozdział „Jakie to ma znaczenie” dotyczy już czasów nam współczesnych i obecnych lub byłych zarządców (nie)miłościwie nam panującej III RP. Tytuł stąd, że wiele osób (w szczególności o poglądach lewicowych lub z kręgów lewicowych) zadaje powyższe pytanie, gdy ktoś mówi o zmienionych nazwiskach i powiązaniach rodzinnych osób publicznych.
Może dla niektórych osób to nie ma znaczenia, ale dla mnie ma znaczenie i to duże. Zwłaszcza, że jak się ok. 8 lat temu dowiedziałem brat cioteczny mojej babci był stalinowskim sędzią. Pracował nawet w Sądzie Najwyższym! Dowiedziałem się o tym przypadkowo. Moja mama znalazła jego nekrolog w „Gazecie Wyborczej” (wtedy jeszcze czytała czasem tę makulaturę) i choć mieszkał od wielu lat w Warszawie i tu miał rodzinę (dzieci nie miał) to pochowany został w Płocku. O jego śmierci i pogrzebie mnie ani mamy nikt nie zawiadomił. Było to bardzo dla mnie dziwne. Miałem wtedy niespełna 30 lat i dopiero od kilku lat interesowałem się czasami PRL i stalinowskimi oraz Żołnierzami Niezłomnymi, zwanymi przez komuchów Wyklętymi. Jednak nigdy bym wujka Kazika nie posądzał o bycie stalinowskim mordercą sądowym. Na przyjęciach rodzinnych był bardzo miłym, elokwentnym starszym panem i nikt nie podejrzewał niczego (albo wszyscy z wyjątkiem mnie i moich rodziców byli świetnymi aktorami w co trudno mi uwierzyć). Dopiero ten pogrzeb w Płocku dał mi i mamie do myślenia. I wtedy zacząłem szukać po internecie aż dotarłem do materiałów IPN. Wynikało z nich że wujek Kazik w Białymstoku wydał przynajmniej 4 wyroki śmierci z czego dwa wykonano, a w dwóch przypadkach Bierut „okazał łaskę”. Dalej nie chciało mi się już szukać. Na pogrzeb oczywiście nie pojechałem. Nie wiem gdzie jest jego grób i nie chcę wiedzieć. Niech smaży się w piekle. A żył ponad 90 lat i najwyraźniej zupełnie go to co zrobił nie ruszało. Niesamowite. A jeszcze bardziej dołujące jest to, że w tej tfu demokracji III RP nie poniósł żadnej kary. Nazwiska wujka Kazika nie podam, bo nie ma się czym chwalić. Dociekliwi po tych informacjach co podałem pewnie i tak znajdą o kogo chodzi. Potomkom ofiar mojego tfu wujka mogę jedynie powiedzieć, że bardzo mi przykro z powodu tego co się stało. Przepraszać nie będę, bo nie jestem niczemu winny, a mojego tfu wujka raczej sumienie niestety nie gryzło. Mój dziadek był w Szarych Szeregach, a jego kuzyn brał udział w zamachu na Kutscherę. Taki to przewrotny może być jak widać los.
Wracając do tematu na początku rozdziału mamy przedstawionych rodziców byłej prezydentowej Anny Komorowskiej, tj. Jana Dziadzię i Hanę Rojer. Pracowali w MBP, a Jan angażował się w walkę z „reakcyjnym podziemiem”. W latach 50-ych XX w. zmienili nazwisko na Dembowski(a).
Potem mamy informacje o Janie Lityńskim – m.in. o tym jak to w 1952 roku jako 6-latek stał obok Bieruta na trybunie honorowej i podobnie jak Bierut podnosił rękę pozdrawiając tłum.
Dalej autorka pisze o Bronisławie Geremku (Benjamin Lewertow) i o dziwnym wypadku, w którym zginął. Jego mercedes, którym kierował zjechał 13.07.2008 r. z drogi na drodze krajowej nr 2 i zderzył się czołowo z Fiatem Ducato. Geremek zginął na miejscu, a jego pasażerka złamała tylko rękę i wyszła z wraku auta o własnych siłach. Kierowca Ducato i jego pasażer odnieśli ciężkie obrażenia. Pasażerka Geremka zupełnie jakby zapadła się pod ziemię. Nikomu nie udało się do niej dotrzeć. Policyjnego raportu z wypadku brak. Autorka przedstawia też życiorys Geremka do 1989 r. i potem, oczywiście skrótowo. To jakim był szkodnikiem w MSZ wiadomo. Mniej pewnie znana jest jego czerwona przeszłość, bo tym łże media się nie chwalą.
Następnie autorka pisze o Karolu Modzelewskim (Kiryle (Cyrylu) Budniewiczu). Działacz opozycji, twórca nazwy NSZZ „Solidarność”, więzień PRL, kawaler Orderu Orła Białego. Zasłużony autorytet, a też miał czerwone korzenie. Urodził się w 1937 r. w Moskwie w rodzinie żydowskich komunistów, ale jego ojciec był mienszewikiem i został aresztowany krótko po narodzinach Kiryła i skazany na 8 lat łagru. Jego matka 2 lata po aresztowaniu jego ojca związała się z komunistą Zygmuntem Modzelewskim, od którego przejął nazwisko. Zygmunt był dziwnym komunistą, bo w 1920 r. walczył po stronie polskiej, a potem w 1923 r. wyjechał do Francji i tam do 1937 r. działając w partii komunistycznej doszedł aż do funkcji członka jej Komitetu Centralnego. W 1937 r. wrócił do Moskwy i omal nie zginął na fali czystek stalinowskich. W 1939 r. zaczął działać w Polsce. W latach 1947-51 był szefem MSW, a potem rektorem Instytutu Nauk Społecznych przy KC PZPR, której był członkiem.
Następnie autorka pisze jeszcze sporo o ojcu gwiazdy TVN Andrzeja Morozowskiego, tj. Mieczysławie Morozowskim (Mozes Mordka). Nie wdając się w szczegóły pracował wiele lat w UB, ale był mało inteligentny i wielkiej kariery nie zrobił. Był archiwistą więc nad nikim się nie znęcał. Z jego oceny jako funkcjonariusza UB wynika jednak, że ideowo był bez zarzutu „całkowicie jest oddany demokracji ludowej”.

Ostatni, ósmy rozdział ma tytuł „Niedokończony rozdział”. I rozdział ten z pewnością jest niedokończony. Porusza on sprawę tzw. matrioszek albo inaczej mówiąc agentów wtórnikowych. Byli oni w ZSRR wykorzystywani jako agenci specjalni. Działali w Polsce i innych krajach „demoludów”. Byli to najlepiej wyszkoleni tajni agenci NKWD i GRU, podstawiani w miejsce autentycznych osób i latami je udający. Byli fizycznie bardzo podobni do oryginałów i znali mnóstwo szczegółów z ich życia rodzinnego. Oryginał NKWD łapało, szczegółowo przesłuchiwało po czym albo mordowało albo wysyłało do łagru. Tak czy owak człowiek oryginał zniknał, a w jego miejsce podstawiany był wyszkolony sobowtór. Wyborem matrioszek kierował gen. NKWD Gieorgij Siergiejewicz Żukow. Takimi matrioszkami były na pewno osoby w Armii Berlina, Armii Andersa, Ludowym Wojsku Polskim, ale niemal na pewno nie tylko. Jest duże prawdopodobieństwo że matrioszkami byli Bolesław Bierut i gen. Wojciech Jaruzelski, a możliwe że także gen. Czesław Kiszczak. Autorka opisuje przypadki Bieruta i Jaruzelskiego. Jeśli chodzi o Bieruta to niemal na pewno był matrioszką. Wskazują na to wydarzenia z lutego 1947 r. z Hotelu Francuskiego w Warszawie gdzie NKWDzista w mundurze wszedł sobie spokojnie do budynku i dalej do pomieszczenia, w którym był Bierut i wielu bezpieczniaków. Wyjął pistolet i zastrzelił Bieruta. Chwilę potem zginął. Pół godziny później gdy trwało jeszcze wielkie zamieszanie pojawił się jak spod ziemi Bolesław Bierut jak najbardziej żywy i jakby zmartwychwstały. Ochrona i świadkowie dostali nakaz milczenia. Jak wszystko wskazuje zastrzelony został prawdziwy Bierut. Ten fałszywy wrócił z Moskwy „w kuferku”  w 1956 r.
Jeśli chodzi o gen. Jaruzelskiego to także wiele faktów wskazuje na to, że był wymieniony na matrioszkę. Np. w 1946 r. gdy matka i siostra Wojciecha wróciły z zesłania na Syberię miały poważne wątpliwości co do tego czy ów człowiek stojący przed nimi to ich syn i brat. Ich relacje stopniowo pogarszały się coraz bardziej aż do tego stopnia, że matka Wojciecha nie życzyła sobie, aby uczestniczył w jej pogrzebie. Zdjęcia z dzieciństwa wskazują, że Wojciech miał odstające uszy, a ten powojenny już nie. Rzekomo na Syberii Wojciech nabawił się śnieżnej ślepoty i przez to musiał nosić słynne ciemne okulary, ukrywające jego oczy. Jednak jako młody żołnierz obywał się bez nich. Czyżby zatem sowieci znaleźli sobowtóra o innym kolorze oczu i dlatego Jaruzelski nosił ciemne okulary, aby to się nie wydało?! Poza tym przedwojenny Jaruzelski znał łacinę, a powojenny nie. I ten przed wojną delikatnie mówiąc nie przepadał za czerwonymi, a ten powojenny wręcz przeciwnie i zrobił ogromną karierę w czerwonym wojsku.
Autorka pisze, że gen. Żukow po pijanemu kiedyś powiedział o matrioszkach w Armiach Andersa i Berlinga swojemu koledze gen. Karolowi Świerczewskiemu, a ten w 1946 r. przekazał to późniejszemu premierowi Piotrowi Jaroszewiczowi (obaj byli wtedy wiceministrami obrony narodowej). Świerczewski zginął niedługo później w dziwnych okolicznościach podczas potyczki z UPA, a Jaroszewicz wraz z żoną został zamordowany w 1992 r. Po śmierci Świerczewskiego zaczął on węszyć i prawdopodobnie coś wywęszył. Twierdził już w III RP nieostrożnie, że ma jakieś dokumenty które zmiotą wiele karier. I to go zgubiło, a przy okazji jego żonę.

Resumując, książka bardzo ciekawa, zawiera mnóstwo informacji. Mnie jednak nieco rozczarowała. Liczyłem, że autorka bardzie się skupi na czasach nam współczesnych i takich osobach jak np. Janusz Lewandowski, Tadeusz Mazowiecki, Jan Krzysztof Bielecki, Leszek Balcerowicz, Hanna Gronkiewicz Waltz i wiele innych osób ze świecznika III RP. Według informacji krążących od dawna po internecie, powołujących się na dokumenty MSW wymieniane są żydowskie imiona i nazwiska tych osób odpowiednio: Aron Langman, Icek Dickman, Izaak Blumenfeld, Aaron Bucholtz, Haka Grundbaum. Więcej na ten temat tu: https://www.ivrozbiorpolski.pl/index.php?page=lista-prawdziwych-zydowskich Dobrze byłoby aby ktoś zweryfikował i potwierdził te informacje. No cóż widocznie autorka uznała, że jeśli to zrobi to może popełnić samobójstwo. Najwyraźniej jeszcze nie czas na to, ale wierzę, że ten czas nadejdzie. Tak czy inaczej książka bardzo dobra i warta przeczytania.